środa, 23 grudnia 2015

Rozdział Piąty

*** Cassandra ***

- Może trochę odpoczniemy? Nogi mnie już bolą. - mamrotała Kahlan.
W zasadzie, mogłyśmy odpocząć. Niedaleko nas, znajdowała się jakaś chatka. Zapukałam, ale nikt się nie odzywał, ani nie otwierał drzwi. Weszłyśmy do środka. Pomieszczenia były puste. Zero mebli, zero ludzi.
- Czy ktoś tutaj mieszkał? - spytała kobieta.
- Nie mam pojęcia.
Nagle, zabolała mnie głowa. Po chwili, zobaczyłam liczby. Liczyłam.  Nie wierzyłam własnemu umysłowi.
- Jesteśmy w atrapie.
- Co takiego? - zdziwiła się.
- Prawdziwe mieszkanie jest dokładnie pod nami. Musimy się tam jakoś dostać.
- Tam jest Richard?
- Tego nie wiem.
Szukałyśmy jakieś wolnej przestrzeni, gdzie możemy się dostać do przejście.  Kobieta macała ścianę. Nagle, jeden z kamieni, wcisnął się do środka i obok reszta kamieni rozeszła się i powstało przejście. Weszłyśmy. Znajdowały się tam schody, które prowadziły gdzieś na dół. Na dole, były kolejne drzwi, ale już był potrzebny jakiś klucz. Kahlan zamknęła oczy i i wyciągnęła rękę w stronę zamka i pojawiło się jakieś białe światło. Po chwili, drzwi były już otwarte. Wow! Popchnęłam je i tu znajdowały się umeblowane pomieszczenia, lecz nadal nikogo w nim nie było. Jedna półka zwróciła moją uwagę. Nie była taka sama, jak poprzednie. Albo ktoś ją specjalnie położył po ukosie, lub coś się za tym kryje. Musiałam to zbadać. Wyjęłam półkę i pukałam w cienką warstwę szafki. Słyszałam bardzo wyraźne echo.
- Tam jest przejście - powiedziałam, spoglądając na Kahlan.
- Zamierzasz rozwalić szafkę by się tam dostać, prawda? - spytała nie pewnym głosem.
- Nie mam innego wyjścia. Jeżeli chcemy dowiedzieć się co tam jest i ich uwolnić to tak.
Kobieta podeszła do mnie i swoimi mocami lekko przesunęła tekturę. Tak! Zeszłyśmy kolejnymi schodami na dół i na samym dole, trafiłyśmy na pustą ścianę. Tak, jakby ktoś nie chciał, abyśmy się tam dostały. Magia? Nie miałam zbytnio innego wyjścia, więc chwyciłam jakiś ciężki przedmiot obok i rzuciłam nim o ścianę. Nic.
- Nie dostaniemy się tam.
- Musimy. Jestem przekonana....
- Że tam oni są? - dokończyła za mnie - Cassandro, coś mi się wydaje, że tam po prostu nic nie ma.
Nie miałam zamiaru jej słuchać. Rozwaliłam nogą kawałek ściany i kawałek się oddaliłam. Szybkim biegiem, walnęłam się z kawałkiem ściany o ten mur. Po chwili, zaczął się rozsypywać na malutkie kamyki. Nagle, światło zaślepiało mnie. spojrzałam na kobietę obok i szłyśmy w jego kierunku. Wyszłyśmy na powierzchnię. Las. Czyżby znalazłyśmy się w punkcie wyjścia?
- Dlaczego jeszcze nikt nas nie zaczął szukać. - usłyszałam znajomy głos, głos Jackob'a.
Szeroko się uśmiechnęłam. Szybko pobiegłyśmy w stronę głosu i znalazłyśmy ich obojga.
- Kahlan. - zaczął mężczyzna.
- Richard. - kobieta wolnym krokiem podeszła do niego, objęła wokół szyi i delikatnie, lecz również namiętnie pocałowała.
- Cassandra? Już traciłem nadzieję, że ktoś się zjawi.
Zamiast coś powiedzieć, podeszłam do niego i zaczęłam namiętnie całować. Po chwili dopiero zorientowałam się co robię i szybko odsunęłam swoją twarz.
- Za co to, Cassie? - uśmiechał się Jake.
- Przepraszam - speszyłam się - Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Mężczyzna chwycił mnie za rękę.
- Nie musisz za nic przepraszać. - uśmiech nie znikał z twarzy.
Chwile później, obok nas, pojawiło się lustro, tak znikąd i zaczął dziwnie świecić.
- Dziękuję ci Cassandro, za odnalezienie mojego męża. - Kahlan, podeszła do mnie i przytuliła w podzięce.
- Nie ma za co. - również posłałam kobiecie uśmiech,
- Musimy chyba wskoczyć do tego lustra. Może wrócimy już do Biblioteki.
Podeszłam do Jake'a i oboje, chwytając się za dłonie, wskoczyliśmy do lustra.


***Ezekiel***

Siedziałem sam w salonie. Gdzie się podziała Baird? Powinna już tutaj być. 
- Twoja mama już wróciła że słoikiem? - spytała Devil. 
- Jeszcze nie. 
Kobieta z lekkim uśmiechem, udała się na górę. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ona porwała psy. Jakby tak było, to by ich nie  przetrzymywała, tylko udała, że są one jej. Pieski biegają po po całym mieszkaniu. Nagle, usłyszałem jakieś pukanie i wołanie. Nie mogłem zrozumieć słów. Poszedłem to sprawdzić. Hałas dobiegał z piwnicy.
- Baird?
-Ezekiel. Ta kobieta mnie tutaj zamknęła! Musisz mnie jakoś stąd wydostać! - powiedziała, było słychać przerażenie.
Nie chce mi się wierzyć,by ona kłamała. Na pewno to nie jest kłamstwo! Załęczem się rozglądać po korytarzu, czy niema czegoś do otwarcie drzwi. Klucza nie było. Gdybym tylko znalazł jakaś pincetę, to się uda.
- Coś zgubiłeś? - spojrzałem na Devil.
- Nie. Zastanawia mnie tylko, dlaczego zamknęłaś mamę w piwnicy. - dlaczego nadal gram w tą grę?
- Nie udawaj, że jest twoją matką! Nigdy nią nie była! - rozgryzła mnie. Nas.
Spojrzałem na chwilę jeszcze na nią i zacząłem biec w przeciwnym kierunku. Ona chyba za mną. Po chwil, do moich uszu dobiegł dźwięk szczekania. Te psy faktycznie tu są! Dobiegały one z górnej klapy. Otwarłem ją i psy wyskoczyły wprost na mnie, co moje ciało zagwarantowało im miękkie lądowanie. Wspaniale. Szybko wykręciłem numer policji i powiedziałem, gdzie znajdują się zaginione psy. Powiedzieli, że przybędą w piętnaście minut.
- Coś ty najlepszego zrobił?! - wydarła się.
Znalazłem pincetę i igłę. Musiałem się teraz dostać do drzwi piwnicy, by uwolnić strażniczkę. Tak więc uczyniłem.
- Odsuń się, Ezekiel!
Baird stanęła twarzą w twarz z Devil. Przez dłuższą chwile, spoglądałem na nie. Szkoda, że nie znalazłem popcornu, fajny widok, jak w kinie. Zła kobieta wyjęła jakiś kij z kieszeni i powolnym ruchem, szła w stronę strażniczki. Ona wyjęła pistolet i płożyła na ziemie. Zdurniała?
- I co zamierzasz mi zrobić tym kawałkiem patyka? - Baird zaplotła ręce wokół klatki piersiowej.
- Zobaczysz, kochana.
-Nie nazywaj mnie tak!
Podniosła swoje pistolety i skierowała je w stronę kobiety. Tylko się zaśmiała.
- Gadaj, gdzie schowałaś psy, albo cię zastrzelę! Nie tkniesz Bibliotekarza!
- Bibliotekarza? Nie wierzę w takie bajki! - znów zaczęła się śmiać - Po za tym, ten twój głupek uwolnił MOJE psy i biegają gdzie po całym domu. - dodała.
Lada moment, ktoś rozwalił drzwi.
- Policja, nie ruszać się!  - wydarli się, dwóch z nich chwyciło Devil, po czym położyli ją na podłogę.
Chyba nam się udało. Zakuli ją w kajdanki i wyprowadzili. Do środka wszedł właściciel psów i komendant.
- Jesteśmy bardzo wdzięczni za odnalezienie psów. Oto wasza nagroda. - wyjął z wielkiej walizki dużą sumę pieniędzy.
- Nie dziękuję, panu. - powiedziała Baird. Oszalała?! - Taką mamy pracę. Pomagamy innym.
Komisarz podął rękę strażniczce i wyszedł. Nagle, przed nami, pojawiło się duże lustro, które zaczęło świecić. Było strasznie podobne, do tego, przez które się tutaj dostaliśmy. Może to nasz wielki powrót do domu?
- Nie odnaleźliśmy Flynn'a. - zesmutniała Baird.
- Jestem przekonany, że znajduje się  już w Bibliotece. - dodałem jej otuchy.
Z uśmiechami na twarzy, weszliśmy do lustra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W komentarzach ZABRANIA się używanie wulgaryzmów.