czwartek, 22 stycznia 2015

Rozdział Drugi

*** Jacob ***

Poruszyłem swoimi powiekami. Po chwili zorientowałem się, że leżę na zielonej trawie. Podniosłem się. Prawie nie czułem swoich pleców. Moment... Gdzie jest te lustro, przez które przeszedłem wraz z Cassandrą. Cassandra.... On nie. Gdzie ona jest? Rozglądałem się w około i nie było widać po niej śladu.
- No nareszcie się ocknąłeś. - odwróciłem się i zobaczyłem ją zajadającą się jakimś owocem.
Podszedłem do niej i chciałem ją przytulić, Nie zrobiłem tego. Podała mi ten sam owoc, który jadła. Nie wyglądał na apetycznego, ale skosztowałem, gdyż przez tą podróż zaczął mnie boleć żołądek. Mmmm. Nawet nawet.
- Wiesz, gdzie się znajdujemy? - zapytałem, przeżuwając jedzenie.
- Chciałabym to wiedzieć. - odpowiedziała powolnym ruchem.
Szliśmy w przed siebie. Nic, prócz samych drzew, kwiatów, trawy, po prostu sama zieleń. Nagle, naszym oczom, ukazała się piaskowa droga. Może nas gdzieś zaprowadzi. Stanęliśmy przy niej i zapytałem Cassandrę w którą stronę powinniśmy się udać. Zaczęła bardzo głęboko myśleć.
- W lewo. - odparła, wskazując palcem.
Poszliśmy w lewo. Droga się ciągła, ciągła i ciągła. Szkoda, że nie miałem przy sobie zegarka. ale miałem telefon. Wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na ekran. Oczywiście było brak zasięgu, lecz od razu wyskoczył mi napis "Słaba Bateria", po czym od razu się wyłączył. Świetnie. Schowałem go do z powrotem.
- Zgubiliście się? - zaczepił nas żółty, świecący motyl, który właśnie latam na przeciwko naszych twarzy.
- Nie. - odparłem.
- Tak. - szybko po mnie powiedziała z uśmiechem Cassandra. Spojrzałem na nią dziwnie - Czy znajdziemy gdzieś tutaj jakiś budynek?
- W mieście jest dużo budynków.
- Musimy z kimś porozmawiać.
- Z kimś ważnym?
- Tak.
Motyl trochę się zarumienił. Nie wiem dlaczego.
- To chodźcie za mną. Zaprowadzę was.
- Dobrze motylu. - powiedziałem z radością.
Po chwili, za czołem żałować tego co powiedziałem. Motyl stanął na chwilę i szybko podleciał do mojej twarzy.
- Czy ja dla ciebie wyglądam na motyla, głupcze?! - wydarł się.
Zrobiłem duże oczy. Przez moment, spojrzałem na Cassandrę.
- Tak. Trochę.
-Dla twojej olbrzymiej głowy, nie jestem żadnym kolorowym motyle,m który zaśmieca mój dom! - mał na mnie palcami - Jestem wróżka. Zwą mnie Dzwoneczek. - dodała już spokojnym tone,
Dzwoneczek? Coś mi to mówi, tylko nie mogę sobie teraz przypomnieć. Szliśmy za nim, to znaczy za nią. Droga też się tak cały czas ciągnęła i ciągnęła. W końcu, widzieliśmy już miasto. Nie wiem jak ono się zwie, gdyż pierwszy raz widzę na oczy.
- Oglądałeś Piotrusia Pana? - spytała szeptem Cassandra.
- Tak w połowie. Dalszą część przespałem, a czemu pytasz?
- Tam był własnie Dzwoneczek.
Czyżby urwała się z tej bajki Disney'a? Nie wierzę. W mieście ludzie wyglądali dziwnie. Przypominali trochę bezdomnych.
- To tutaj. - wskazał Dzwoneczek na duży budynek - Tam znajdziecie władce tego miasta.
- O kurde.... - wypowiedziała Cassandra, po zobaczeniu budynku.
O cholera. Czy mi się wydaje, czy ten budynek nie przypomina zamku Camelot?


*** Eve ***

Ałła! Moje plecy.... Prawie ich nie czułam. Podniosłam się i wyczepałam swoje ubranie z piasku. Piasek? Gdzie my do cholery jesteśmy? Zwróciłam swój wzrok na Ezekiel'a. Leżał plecami do góry. Podeszłam do niego i szybko podniosłam na równe nogi.
- Gdzie my jesteśmy? - spytał, gdy się rozglądał wokoło.
- Sama chciałabym to wiedzieć. - po chwili zorientowałam się , że nie ma z nami jednej osoby - Gdzie Flynn?
Również zaczęłam się rozglądać. Tylko piasek, woda i ciemność. Co pamiętam było przecież popołudnie. 
- Baird... - wypowiedział Ezekiel trochę nie pewnie.
Jego wzrok był skupiony na zawieszce, która zawsze była przypięta do marynarki Flynn'a. O nie.... Podeszłam i chwyciłam ją. Coś mu się stało. Zaczęłam myśleć.
- Co robisz?
- Nie widać? Myślę. Też powinieneś spróbować.
- Myślę tylko wtedy, gdy chcę ukraść albo cenny wazon lub dzieło sztuki. - puścił uśmieszek, po czym rozszerzył swoje źrenice - Czy to jest krew? Tam za tobą?
Odwróciłam napięcie. Faktycznie. Coś tam było. Podeszłam, po czym schyliłam się, aby wziąć trochę tej mazi na swoje palce, po czym, powąchałam. To zdecydowanie jest krew. Musimy iść za śladami.
- Idziemy panie Jones. - rozkazałam.
- Po co? Tu jest dobrze. - położył się na piasku.
- To nie są wakacje! - krzyknęłam i wzięłam go za ubrania, ciągnąc po piasku.
Krzyczał, po czym słyszałam, że machał nogami. Stanęłam na chwilę, by mógł się podnieść. Znaleźliśmy jakąś dziurę w górze. Weszliśmy do niej. Tunel był ciemny i niemal długi jak niekończący się korytarz. Musimy znaleźć jakaś pochodnię. Problem polegał na tym, że nie było tutaj żadnych drzew, a piasku nie da się zapalić. Pięknie.
- Musimy iść na oślep. - powiedział Ezekiel, który szedł prostu.
- Czy ja mam cię gonić po tej ciemności? - krzyknęłam.
- Po prostu idź cały czas za mną i chwyć mnie za rękę.
No chyba śni. Chociaż.... Nie chcę się zgubić w tym miejscu. Podeszłam do Jones'a i chwyciłam jego dłoń. Szłam za nim.Zwróciłam uwagę, że tam były same zakręty. Dobrze, że nie walnęłam się głową o ścianę. Po chwili, zobaczyliśmy światło. Zaczęliśmy biec. Przed nami, znów pojawiło się świeże powietrze, lecz tym razem nie było piasku, tylko zieleń. Zdziwiło mnie to, że nie było tutaj żadnych drzew, tylko trawa. Szukaliśmy jakieś ścieżki, która by nas poprowadziła do jakiegoś miejsca. Nagle, naszym oczom ukazał się duży budynek. Nie oczywiście jak Biały Dom,
- Chcesz tam wejść? - spytałam Ezekiel'a, który kierował się w tamten kierunek.
- Nie. - odparł - Zamierzam się włamać.
- Że co? Czy ty do reszty oszalałeś?
Kiwnął przecząco głową podeszłam do niego. zmierzaliśmy razem aż pod same drzwi. Przez chwilę spojrzeliśmy na siebie. Rozkazałam mu rozbroić zamek, chociaż wolałabym najpierw zapukać. Może ktoś tam być.
- Czekaj! - powiedziałam po krótkiej chwili, po czym Jones spojrzał na mnie - Spróbuję najpierw zapukać. Jak nikt nie otworzy tych drzwi, to się włamiemy, Jasne?
Zgodził się. Hym, nie miał innego wyjścia. Umieściłam swoją dłoń przy drzwiach ku górze, zawinięte w kamień. Zapukałam, po czym czekaliśmy. Minęła minuta - nic. Minęły trzy minuty - nic. Minęło  pięć minut - nic. Ezekiel schylił się do zamka i zaczął coś w nim kombinować. Nagle, drzwi się otworzyły a my oboje staliśmy jak pomniki, bez ruchu i prawie bez powietrza w płucach.

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział Pierwszy

*** Cassandra ***

Byłam gotowa. Nie potrafiłam walczyć, ale byłam gotowa na klęskę. Grupa ludzi szła juz w moją stronę. Co ja plote. Nie tylko moją. Jacob Stone mal przy sobie sztylet, który znalazł w Chorwacji. Nie rozumiem, dlaczego tak po prostu ktoś pozostawił go na stole w opuszczonym, starym domu. Był również Ezekiel Jones - zwykły złodziej. No może przesadziłam. Dzięki niemu udało nam się wyjść z więzienia, gdyż policja oskarżyła nas za okradanie sklepu spożywczego. Tłumaczyliśmy, że to nie my. Chcieliśmy im tylko pomóc. Chyba dziwnie to zabrzmiało...
- Gotowi? - upewniał się Jacob. 
Z Ezekiel'em kiwnęliśmy głowami. Ludzie już zaczęli biec. Gdy się na nas rzucili, to walczyliśmy z całych swoich  sił. Jake machał sztyletem w lewo i w prawo, nasz złodziej tylko robił uniki, mimo, że miał przy sobie metalowe kubki na herbatę czy inne napoje. A ja? Chciałam uciec jak najdalej stąd, lecz wiedziałam, że nie mogę tak postąpić. Użyłam swoich sił fizycznych. Zaczęłam ich kopać. Jeden koleś dostał prosto w jaja. Auć.
- Odchodzimy. -  mówi jeden z nich. 
Wszyscy zaczęli się rozchodzić. Patrzeliśmy na siebie zdziwieni. Nie tego się spodziewaliśmy. Z jednej strony nawet i dobrze. Nie potrzebnie chcieli nam odebrać ostatnie jedzenie. Zaczęłam czuć już głód w żołądku.
- Co powiecie na nie zdrowe małe co nieco? -  zaproponowałam. 
Chłopaki nie mieli nic przeciwko. Niedaleko znajdowała się kawiarnia. Weszliśmy, aby zamówić jedzenie. Sprzedawca wyskoczył z niezłą ceną. Nawet nie byłam pewna, czy taką posiadamy. Weszliśmy swoje portfele, aby przeliczyć drobniaki. Akurat. Daliśmy swoje ostatnie pieniądze sprzedawcy, po czym usiedliśmy na wolnych trzech miejscach koło siebie.
- Znów mnie dręczył ten koszmar.  - wypuścił te zdanie z ust Jake, by przerwać tą ciszę. 
Od długiego czasu. Bardziej od dwóch tygodni, dręczy go sen w którym walczymy wszyscy z jakimś mitologicznym potworem i niestety nas zabija. Rozumiem taki sen z dwa razy pod rząd, ale aż z czternaście? 
-A piłeś tą herbatę, co tobie poleciła ta kobieta z Francji? - spytałam. 
-Nie będę się truć. - odparł. 
Kelnerka przyniosła właśnie nasze zamówienie. Z jednej strony, sądziłam, że będzie to jakiś hamburger, a nie mały hot-dog. Zaczęliśmy jeść. Chociaż i tak dobrze, że to było jakieś jedzenie. Przy sobie mieliśmy tylko parę owoców. No dobra, dwa jabłka.
- Dawno nic nie ukradłem. - rozmyślał głośno Ezekiel.
- I tym lepiej. - wyprostowałam jego myślenie.
Ciesze się, że nic już nie kradnie. Ostatnio zrobił to gdy chcieliśmy się dostać do Rzymu. Nie chcieli nas przepuścić. Do dzisiaj nie rozumiem dlaczego. Zjedliśmy. Szykowaliśmy się już do wyjścia. Jeszcze szybciutko skorzystaliśmy z toalety. Fajnie, że na dworze nie padał deszcz. Nie mieliśmy ze sobą żadnego parasola. W pewnym momencie, zauważyłam, że jakiś mężczyzna się na nas dziwnie gapi. Wyglądał, jakby chciał nas z czegoś okraść. No i się nie myliłam. Wstał z ziemi i szybkim krokiem szedł w naszą stronę. Zaproponowałam chłopakom, abyśmy pobiegli, Nie mieli nic przeciwko. Biegliśmy z całych sił. Mężczyzna też przyśpieszył swój krok. Biegł jak my. O kurde,.... Nie wiem z czego miałby nas okraść, skoro nie mamy zbytnio cennych rzeczy. Weszliśmy do pewnego sklepu. Na szczęście drzwi były otwarte, W środku trzymaliśmy ciałami owe drzwi, by nas nie dopadł ten mężczyzna. Przez moment była cisza. Chyba odszedł.
- Ludziska..... - zaczął nie pewnie Ezekiel.
- Co jest? - spytał go Jake.
Nie dostał odpowiedzi. Czym on może być taki zszokowany, że nie może odpowiadać? Odwróciliśmy się i po prostu zamarliśmy. O kurde, Czy ja śnię, czy to się dzieje na prawdę? Znajdowaliśmy się nie w sklepie, lecz dużym pomieszczeniu, przypominającym bibliotekę. No niezupełnie całą ją, lecz tylko Aneks. Ostatnio tu byliśmy całe pół roku temu. Pamiętam jakby to było dziś. Flynn Carsen znalazł bibliotekę, gdyż w tajemniczych okolicznościach zniknęła i znaleźliśmy się w pomieszczeniu, przypominającym Aneks u Janeks'a. Nagle, usłyszeliśmy pośpiewanie. Kobiece śpiewki. Po chwili, przy drzwiach stanęła znana nam kobieta o złotych włosach. Była to strażniczka Baird. Gdy spojrzała na nas, lekko podskoczyła.
- Co wy tutaj robicie? - spytała zszokowana, po czym podeszła do nas.
- Ukryliśmy się przed złodziejem i znaleźliśmy się tutaj. - odparłam.
Baird podeszła do nas i o dziwo nas obięłą. Wdać, że się za nami stęskniła. Coś się jej musiało stać. Nie była taka jak dobrze sięgam pamięcią.
- Eve potrzebuję twojej pomocy! - krzyknął również znajomy mi głos, lecz męski.
Do środka wszedł Flynn Carsen, który dopiero po chwili, okazał swoje zdziwienie. - Co wy tutaj robicie? Skąd wiedzieliście, że my tutaj jesteśmy? - zapytał, podchodząc do nas.
- Nie wiedzieliśmy. - powiedział szybko Jake.
- Uciekaliśmy przed złodziejem. - dodał Ezekiel.
- Nie słychane. - wymamrotał.
Przechadzał się po Aneksie i wyglądał, jakby właśnie myślał. My tylko się na niego gapiliśmy, oprócz Baird, która do niego podeszła i chwyciła go za rękę. Wyglądało mi się to bardzo podejrzanie.
- Coś się stało? - spytała go.
- Nie. Nie, nie, nie. - nie wyglądało to raczej na szczerą odpowiedź, po czym odwrócił się do nas - Czy otworzyliście ponownie drzwi, gdy weszliście?
Spojrzeliśmy się w trójkę na siebie. Kiwnęliśmy przecząco głowami. Odwróciliśmy się i Jake otworzył drzwi. Już nie było to samo miejsce co przedtem. Widzieliśmy właśnie bibliotekę. Tą samą, co, wtedy, gdy przybyliśmy tutaj po raz pierwszy. Na ten widok, pojawił się uśmiech na mojej twarzy. Wbiegłam. Ta sama biblioteka. Ta sama.  Cały czas rozglądałam się po pomieszczeniu. Zauważyłam, że Ezekiel udaje się do Aneksu, Tego prawdziwego, który jest tutaj. Z Jake'em pobiegliśmy za nim. Nic się nie zmieniła.
- Widzę, że nie możecie się napatrzeć. - powiedziała Baird - Nie wiem czy dobrze zrobiłam. - te słowa powiedziała bardziej do siebie niż do nas.
- Co takiego? - spytałam, patrząc się na nią.
Baird zaczęła kręcić oczyma. wzięła głębokie wdechy i w końcu to z siebie wykrztusiła.
- Flynn.... Flynn mi się oświadczył.
- Że co? - zszokowałam się. Pewnie nie tylko i ja.
- Od kiedy jesteście razem? - spytał Jake, zaplatając swoje ręce na piersi.
Strażniczka lekko się zarumieniła.
- Odkąd wy odeszliście. A oświadczyny nastąpiły miesiąc temu... - przewracała oczyma.
- Przyjęłaś? - dopytywałam.
Nie chciałam być wścibska, ale chciałam wiedzieć.
- Nie do końca. - zaczęła się przechadzać po pomieszczeniu - Powiedziałam Flynn'owi, że nie, ale w sercu gra mi co innego.
- Eve, potrzebuję pomocy!
- Już idę! - odkrzyknęła Flynn'owi, zostawiając nas samych.
Z uśmiechem na ustach, podeszłam do lustra. Nagle, zaczęła mnie boleć głowa. Zamknęłam oczy i przed sobą zobaczyłam liczby, kwadraty oraz wzory. Zaczęłam liczyć.
- Cassandro? - zaniepokoił się Jake, po czym podszedł do mnie.
Czułam, że nogi mi się uginają. Zsuwałam się na ziemię, Poczułam ciepłe dłonie na swojej talii.
- Czuję.... czuję śniadanie... - wyszeptałam, pod czas liczenia.
- Cassie, wszystko dobrze? - spytał.
- Tak. Jest dobrze. - odparłam, spoglądając na niego.
Lustro, które było przed nami, dziwnie zaczęło świecić. Oślepiało nas oboje.


*** Ezekiel ***

O ja ciebie... Nie dowierzałem w to co się właśnie stało. Cassandra Cillian i Jake Strone zniknęli. Przeszli przez lustro. Muszę o tym powiedzieć Baird i Flynn'owi Carsen'owi. Wyszedłem pośpiesznie z Aneksu w poszukiwaniu Bibliotekarza i Strażniczki.
- Dobrze że cię widzę. Zawołaj resztę. - powiedział Flynn, gdy go spotkałem po drodze.
- To będzie trudne. - odparłem. Spojrzał na mnie pytająco, oczekując mojej odpowiedzi - Nie ma ich.
- Jak to? Do łazienek się udali?- gdybał.
Szedłem w stronę Baird, Flynn za mną. Na miejscu oparłem się o biurko Bibliotekarza. Baird spojrzała się dziwnie i też pytająco.
- Cassandra liczyła w pamięci , po czym upadła, więc podszedł do niej Jacob... - urwałem na moment. To będzie najdziwniejsza część jaką wypowiem ze swoich ust. Nie mam chyba innego wyjsćia. Chyba,,,, eh,,, raczej - Lustro, które tam stoi, zaczęło świecić i je wchłonęło.
Oboje patrzeli się na mnie dziwnie, po czym wybuchli głośnym śmiechem. Czy jestem śmieszny?
- Weszli przez lustro. ale to dobre! - nabijał się Bibliotekarz.
Strażniczka, również się śmiała, lecz gdy zobaczyła mają smutną i jakże przerażoną twarz, z poważniała.
- O cholera... - wyszeptała, lekko słyszalnym głosem, po czym szturchnęła Flynn'a - On nie żartuje.
Bibliotekarz przestał się również śmiać. Zrobił duże oczy i pobiegł w stronę biblioteki, a tym bardzie lustra. My za nim. Oglądał lustro uważnie, okrążając je z dwadzieścia razy. Macał jej, wąchał (to było dziwne), przy czym drapał się po brodzie.
- Niesamowite. - wypowiedział będą w fazie myślenia - Na pewno tobie chodzi o te lustro, Ezekielu?
- A jakże inaczej. - nie wiem skąd znam te słowa - Da się ich jakoś stamtąd wyciągnąć? - spytałem.
Nic nie odpowiedział. Pośpiesznie udał się do pólek z książkami i widocznie szukał jakieś książki. Po długiej (bardzo długiej) chwili, znalazł pewną, dosyć grubą książkę. Szperał kartkę po kartce.
- Mam! - krzyknął. - Dziękuję ci! - powiedział do budynku, po czym udał się z powrotem do Aneksu.
Szliśmy z Baird za nim, jak zwykle. 
- Jednemu z nas musi się coś stać. Powiedzmy, że czujemy się po prostu źle, osłabieni.
Mailem rażenie, że nie rozumiałem ani jednego słowa co mówi.
- Jones, mdlej. - powiedziała do mnie Baird.
- Ja? Dlaczego ja? - protestowałem - Jestem specem od kradzieży, a nie od udawania choroby. - odparłem.
- To ja to zrobię. - powiedziała i podeszła do lustra.
Bardzo długo się mu przyglądała. W pewnej chwili, jej powieki zaczęły drgać. Flynn podszedł do niej. Spojrzał na mnie i kazał mi również podejść. Musiałem tak zrobić. Przez chwilę, poczułem straszny ból w lewym ramieniu. Był prawie nie do wytrzymania, lecz nie dałem tego po sobie poznać. Przed naszymi oczyma, lustro zaczęło świecić. Niemal tak samo, przed zniknięciem Cassandry i Jake'a. Światło było tak mocne, że aż zamknąłem swoje oczy. Teraz widziałem tylko biel. Czystą biel.

piątek, 16 stycznia 2015

Prolog

Była już ciemna noc. Publiczna biblioteka w Nowym Jorku również już świeciła ciemnościami i pustkami. W pewnym momencie, główne drzwi zostały otwarte. Do środka wszedł pewien nieznajomy człowiek, który był ubrany cały na czarno. Nawet twarz miał zasłoniętą. Jak na bibliotekę, powinny się włączyć alarmy. On zrobił to tak cicho, że nawet muchy by nie było słychać. Podszedł do windy, którą zjechał całkiem na dół. Czy to było -362 piętro? Chyba tak. Mężczyzna znalazł się w kolejnej części biblioteki. Te same półki oraz książki, co na górze. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wygląda jakby czegoś miał szukać. Szedł prosto, po czym skręcił w prawo do prawie oszklonych drzwi. Wszedł. Pomieszczenie było okrągłe i znajdowały się tam same papiery. "To za pewne archiwum." pomyślał. Jego oczom rzuciło się lustro. Uśmiechnął się na jego widok. "Tak!" znów pomyślał. Wyjął telefon i wystukał słowa na telefonie: "Znalazłem je. Chodźcie!". Kilka minut potem, przyszła dwójka również podobnych do niego mężczyzn. Nie byli sami. Przywieźli ze sobą coś dużego, co było zakryte czarną szmatą. Lider grupy zdjął ją. Znalazło się tam lustro. Takie samo na które właśnie się wpatrywał. Mężczyźni wzięli tamte lustro, przykrywając szmatem i postawili w jego miejsce nowe. Wszyscy mieli zadowolone miny.  Udali się do windy z ukradzionym lustrem, po czym wyszli z Miejskiej Biblioteki. Jeden z nich zamknął je tak samo, jak tutaj wszedł, nie zostawiając żadnych śladów po sobie. Mężczyźni zapakowali lustro do ciężarówki i odjechali.