piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział Szósty

Następne rozdziały, będą rozgrywały się we wybranych przeze mnie powieściach. Postaram się stanowczo nie nawiązywać do fabuły książek i nieco  zmienić biegi wydarzeń, gdyż mają się tylko skupiać na obecnych bohaterach. Jeżeli komuś to przeszkadza, to z góry przepraszam.


***Jake***

Znów zaczęła boleć mnie głowa. Otworzyłem oczy i podniosłem się, nie podnosząc głowy, zrobiłem to chwile potem. Miejsce w którym byłem, nie przypominało Biblioteki, tylko jakiś dom. Łóżko wyglądało na bardzo wygodne.
- Gdzie my jesteśmy? - spytała Cassandra, która cały czas leżała na podłodze.
- Nie mam pojęcia.
Kobieta wstała i otworzyła drzwi. Znajdował się tam duży korytarz, połączony z pięknym salonem. Udaliśmy się schodami do góry i na pierwszy rzut oka, zwróciliśmy uwagę, na drzwi z napisem "Zakaz wstępu nieupoważnionym". Próbowałem je otworzyć, lecz się nie dało. A niech to!
- Jake, tu jest otwarte.
Podszedłem do Cassandry, która otworzyła drzwi i nagle, zobaczyliśmy światło w lustrze, a na podłodze, widzieliśmy nikogo innego jak:
- Baird! Ezekiel! - krzyknęła z radością Cassie, która od razu podeszła ich przytulić - Tak się cieszę, że wróciliśmy do domu!
- To nie jest Biblioteka. - Baird wyglądała na zwiedzoną.
- Tak, ale najważniejsze, że jesteśmy niedaleko.
- Kim wy jesteście? - usłyszeliśmy żeński głos.
Odwróciłem się za głosem i ujrzeliśmy niewysoką brunetkę, którą najwyraźniej była wściekła. Podszedłem do niej i próbowałem się jakoś wytłumaczyć. Nie powiem jej, że wyskoczyliśmy z lustra. Uzna nas za idiotów.
- Przepraszam, że tak wtargnęliśmy. Dostaliśmy wiadomość, że Taylor Swift potrzebuje pomocy, a od tego my jesteśmy.
- Tutaj nie ma żadnej Swift. Możesz nie kłamać i powiedzieć kim naprawdę jesteś? Zaraz wezwę Taylor'a.
- Czyli jest jednak Taylor. - dodał Ezekiel.
Kobieta spiorunowała go wzrokiem.
- Em.. Jesteśmy Bibliotekarzami.
- Tak jasne, a ja Marią Antoniną. - splotła ręce na swojej piersi.
- A ty kim jesteś? - pułkownik również tak samo zrobiła co kobieta.
- Ana. Anastasia Stelle.
- Co takiego?! - wydarła się Cassandra, będąca cała zszokowana i za razem radosna - Christian też tutaj jest?!
- Nie ma go teraz. Lepiej będzie, jeżeli się wymkniecie przed jego powrotem.
Tak więc zrobiliśmy. Weszliśmy do winndy i zjechaliśmy na dół. Wyszliśmy z budynku i szliśmy przed siebie.
- Dlaczego zrobiłaś taką dziwną minę na słowo "Christian"? Znasz go?
- Jeszcze nie załapaliście? Nie jesteśmy w naszym świecie. To znaczy, jesteśmy ale nie tym co powinniśmy, tylko w literackim. - patrzeliśmy na nią, jak na wariatkę - Czy nic wam nie mówi jej nazwisko, Anastasia Stelle?
- Momencik... - zaczęła Baird, zastanawiając się - Jak z Flynn'em lecieliśmy do Egiptu samolotem, to pewna nastolatka trzymała jakąś książkę, gdzie akurat był list zaadresowany do Stelle.
- Dokładnie.
- Chyba już wiem do czego dochodzisz, Cassie. - spojrzałem się na nią zdziwiony - Jesteśmy w książce "Pięćdziesiąt Twarzy Grey'a".
- Zaraz, gdzie? W tej książce, co główny bohater bije pejczami i innymi badziewiami bohaterkę?
- Tak, Eve... Baird. - weszliśmy do jakieś kawiarni i usiedliśmy przy oknie.
Strażniczka wzięła głęboki wdech, po czym podszedł kelner i złożyliśmy swoje zamówienie.
- Okej, możecie do mnie już mówić po imieniu. - uśmiechnęła się sztucznie.
- Przecież... nie lubisz jak cię tak nazywamy.
- Wiem, ale znamy się już bardzo długo i czas najwyższy to zmienić.
- To Eve, co robiliście za nim pojawiliście się tutaj, gdzie my? - spytałem.
Kelner przyniósł nasze zamówienia. Moment. Nie zamawiałem hamburgera wegetariańskiego.
- Przepraszam! - podniosłem rękę, by zwrócić uwagę kelnera - To nie jest moje zamówienie!
- Pomyliłem talerze. Zaraz przyniosę właściwe zamówienie. - podszedł i chwycił talerz.
- Ezekiel powiedział nam że zniknęliście i próbowaliśmy was odnaleźć. Weszliśmy również przez lustro w trójkę, ale znaleźliśmy się w jakimś dziwnym miejscu, po czym weszliśmy do domu panny Devil, która była zamieszana w kradzież psów.
-W trójkę? - zdziwiła się Cassandra.
- Tak. Ja, on i Flynn.
- Gdzie on właściwie jest? Nie wyskoczył z wami z lustra.
- Tam też go z nami nie było. Sama chciałabym wiedzieć. - widziałem łezkę w oku Eve.
Kelner przyniósł teraz właściwe zamówienie, przy czym mnie za swój błąd przeprosił. Nagle, zamarzywszy, że na talerzu, jest jakaś koperta. Napisane na niej było tylko "Bibliotekarze".
Spojrzałem na resztę, po czym chwyciłem ja i otworzyłem .

Bibliotekarze,
 Pewnie zastanawiacie się, dlaczego znaleźliście się w książce. Otóż w tym liście, zamierzam wam to wyjaśnić. Parę miesięcy temu, zostały skradzione bardzo cenne, a tym bardziej, nigdy nie ujawnione przedmioty. Nikt o nich nie wie, ponieważ nikt nie ma pojęcia, że te rzeczy są bardzo cenne. Niestety, ktoś rzucił czar i wszystkie artefakty, zostały po rozrzucane po wybranych książkach. Jestem przekonany, że uda  wam się je odnaleźć i sprowadzić z powrotem do Biblioteki, a tym bardziej do mnie. Będę niezmiernie wam wdzięczy.
Z pozdrowieniami,
Anonim.

Po przeczytaniu, podałem list reszcie.  Kto to dokładnie napisał? Znamy tą osobę?
- Mam rozumieć, że w tej akurat książce, jest Artefakt? - spytała zdziwiona Casandra.
- Na to wygląda. Musimy obadać te miejsce. Musimy znów połączyć swoje siły i działać razem. Tak jak za dawnych czasów. - na te słowa, Eve była uśmiechnięta.
Wyłożyliśmy swoje ręce i podnieśliśmy do góry. Fajnie znów działać zespołowo. Zjedliśmy dania, przy czym się wyłupywaliśmy, wspominając dawną naszą współpracę i wyszliśmy szukać jakiś poszlak.

***Eve***
Akurat zaczął padać deszcz, a my nie mieliśmy żadnych parasolów. Pięknie. 
- Cassandra? - zaczął Jacob, a Cassandra się na niego spojrzała - Jakim cudem wiedziałaś, gdzie jestem?
- Znalazłam z Kahlan dom, który był zarazem bardzo dziwny, potem znaleźliśmy se na zewnątrz, niedaleko wodospadu.
- Przy wodospadzie? Tam cały czas było przejście? - chyba Jake się lekko zmarszczył - A niech to! Inaczej sam bym uciekł.
Zaśmiałam się dosyć głośno, ale wiem, że teraz jedno z nich wbija we mnie wzrok. Szliśmy przed siebie. Dokładnie, to nie wiedziałam, czy dokądś zmierzamy.
- Poprzednio też byliśmy w książce - powiedziała Cassandra,
- Dla mnie, to była mieszanka wszystkiego. - dodał Jacob.
- Dokładnie czego? - dopytywałam.
- Kahlan i Richard pochodzą z "Miecza Prawdy" - Cassie była cała podekscytowana, ale nie wiedziałam dokładnie dlaczego.
Przechodziliśmy obok wysokich budynków. Jeden zwrócił naszą szczególną uwagę. Grey Enterprises Holdings Inc.Spojrzałam na Bibliotekarzy.
- Słuchajcie, musimy tam wejść i porozmawiać ze słynnym Grey'em. - rzekłam do nich.
- A jak zamierzasz to zrobić? Będziesz udawała Anastasię?
Spojrzałam na nią jak na wariatkę.
- Nie. W sumie, nie wiem jaki wymyślić powód, aby tam wejść. - jeszcze raz spojrzałam na budynek.
Musiałam mieć jakiś dobry powód, aby mnie nie spławił. Chyba zrobię tak jak mówiła Cassandra. Musze wejść, jako dziennikarka, która chce przeprowadzić wywiad do.... jakieś tam gazety.
- Przeprowadzimy z nim wywiad. - oznajmiłam po chwili.
- Czyli, tak samo jak Ansstasia. - Cassie chyba byłą zachwycona.
- Tak, lecz my przeprowadzimy nieco inny wywiad. - reszta spojrzała na mnie pytająco - Przeprowadzimy z nim wywiad, jak detektywi.
- Nie jesteśmy detektywami. - wtrącił się Jacob.
- Wiem. Jestem przekonana, że tak na pewno nas będzie chciał widzieć. Musicie dobrze odegrać swoje role. Wszystko notujcie, co powie.
Poprawiliśmy swoje ubrania i wyjęłam dla każdego po notesie i długopisie. Weszliśmy do budynku. Przykuła mnie uwaga, że wszystkie tutaj kobiety, były blondynkami. Jest maniakiem blondynek? Podeszliśmy do recepcji i przedstawiłam się jako detektyw.
- Czy pan Gray jest coś zamieszany, że chciałaby się pani z nim zobaczyć? - spytała recepcjonistka.
- Mamy do niego parę pytań, ale nie musi się niczym martwić. To takie badawcze pytania.
- Badawcze?
Kiwnęłam głową. Kobieta podniosła słuchawkę i widocznie dzwoniła do niego. Po nie całej chwili, oznajmiła, że mamy się udać na górę za asystentką. Tak zrobiliśmy. Wjechaliśmy chyba na ostatnie piętro. Tak mi się zdaje. Stanęliśmy przed gabinetem. Widziałam po Bibliotekarzach, że się denerwowali. Nic dziwnego, ja też, mimo, że to tylko postać fikcyjna.
- Pan Grey prosi, aby państwo weszli do środka. - powiedziała z uśmiechem kobieta, po czym odeszła.
Weszliśmy i Grey siedział na swoim fotelu ze zaplecionymi wyłącznie palcami. Wstał i podszedł do nas.
- Witam. Jestem Christian Grey - podał swoją dłoń, którą chwyciłam - Zrobiłem coś nie zgodnego z prawem?
- Nie. Chcemy tylko zadać parę pytań, ale nie będą tyczyły one pana osoby. - powiedziałam, cały czas się uśmiechając - Czy możemy usiąść?
Grey wskazał tylko na dwa wolne fotele na przeciw jego samego. Usiadłam z Cassie, a panowie stali za nami. Postawiłam na kolanach notatnik , a długopis cały czas trzymałam już przygotowany do pisania.
- Więc.... Chciałabym się dowiedzieć, czy były u pana jakieś kradzieże.
- Sądzi pani, że zostałem okradziony? - zdziwił się.
- Oczywiście, że nie. - lekko się zaśmiałam, lecz od razu spoważniałam - Czy rzuciło się panu coś nietypowego. Na przykład coś, czego na pewno nie należy do pana.
- Jestem przekonany, że wszystko co jest w moim apartamencie, należy do mnie. Nawet Ana.
- Mówi pan o Anastasji Stelle? - wtrącił się Ezekiel.
Grey kiwnął głową. Teraz nie wiedziałam, o co zapytać. Nie mogę się przecież zdradzić, że chodzi o magiczny artefakt.
- Jest pan czarujący... - zapomniała się Cassandra - To znaczy, ma pan bardzo eleganckie biuro. - poprawiła się.
Po chwili, mężczyzna dziwnie się zaczął patrzeć. Czy coś go zdziwiło?
- Wszystko z panią w porządku? Leci pani krew z nosa.
Spojrzałam na kobietę i faktycznie, krew leciała jej ciurkiem. Grey wyjął z kieszeni chusteczkę i podał Cassandrze. Chyba spaliła się ze wstydu.
- Powinniście udać się do lekarza. Jest niedaleko mojego biura. Podam państwu adres. - zapisał coś na kartce.
Chwyciłam ją i wyszliśmy z jego gabinetu, wprost do windy. Oczywiście się z nim pożegnaliśmy.
- Przepraszam. Nie planowałam tego. - poleciały łzy Cassie.
- To nie twoja wina. - powiedziałam, po czym od razy wyszliśmy.
Na dworze zrobiło się parno. Mam nadzieję, że nie będzie znowu padać.
- Nie zgadniecie co mam. - powiedziała pełen radości Ezekiel.
- Co takiego? - spytał  Jacob.
Mężczyzna wyjął z kieszeni pewien klucz. Było na nim napisane "Pokój Zabaw".
- To jest ten klucz.  - prawie krzyknęła Cassie - Jeden pokój w jego apartamencie jest zamknięty. Chyba ten klucz jest do tych drzwi.
- Możemy pójść to sprawdzić.
Zatrzymałam jedną z taksówek, po czym wsiedliśmy i poprosiłam, aby zawiózł nas w odpowiednie miejsce.

środa, 23 grudnia 2015

Rozdział Piąty

*** Cassandra ***

- Może trochę odpoczniemy? Nogi mnie już bolą. - mamrotała Kahlan.
W zasadzie, mogłyśmy odpocząć. Niedaleko nas, znajdowała się jakaś chatka. Zapukałam, ale nikt się nie odzywał, ani nie otwierał drzwi. Weszłyśmy do środka. Pomieszczenia były puste. Zero mebli, zero ludzi.
- Czy ktoś tutaj mieszkał? - spytała kobieta.
- Nie mam pojęcia.
Nagle, zabolała mnie głowa. Po chwili, zobaczyłam liczby. Liczyłam.  Nie wierzyłam własnemu umysłowi.
- Jesteśmy w atrapie.
- Co takiego? - zdziwiła się.
- Prawdziwe mieszkanie jest dokładnie pod nami. Musimy się tam jakoś dostać.
- Tam jest Richard?
- Tego nie wiem.
Szukałyśmy jakieś wolnej przestrzeni, gdzie możemy się dostać do przejście.  Kobieta macała ścianę. Nagle, jeden z kamieni, wcisnął się do środka i obok reszta kamieni rozeszła się i powstało przejście. Weszłyśmy. Znajdowały się tam schody, które prowadziły gdzieś na dół. Na dole, były kolejne drzwi, ale już był potrzebny jakiś klucz. Kahlan zamknęła oczy i i wyciągnęła rękę w stronę zamka i pojawiło się jakieś białe światło. Po chwili, drzwi były już otwarte. Wow! Popchnęłam je i tu znajdowały się umeblowane pomieszczenia, lecz nadal nikogo w nim nie było. Jedna półka zwróciła moją uwagę. Nie była taka sama, jak poprzednie. Albo ktoś ją specjalnie położył po ukosie, lub coś się za tym kryje. Musiałam to zbadać. Wyjęłam półkę i pukałam w cienką warstwę szafki. Słyszałam bardzo wyraźne echo.
- Tam jest przejście - powiedziałam, spoglądając na Kahlan.
- Zamierzasz rozwalić szafkę by się tam dostać, prawda? - spytała nie pewnym głosem.
- Nie mam innego wyjścia. Jeżeli chcemy dowiedzieć się co tam jest i ich uwolnić to tak.
Kobieta podeszła do mnie i swoimi mocami lekko przesunęła tekturę. Tak! Zeszłyśmy kolejnymi schodami na dół i na samym dole, trafiłyśmy na pustą ścianę. Tak, jakby ktoś nie chciał, abyśmy się tam dostały. Magia? Nie miałam zbytnio innego wyjścia, więc chwyciłam jakiś ciężki przedmiot obok i rzuciłam nim o ścianę. Nic.
- Nie dostaniemy się tam.
- Musimy. Jestem przekonana....
- Że tam oni są? - dokończyła za mnie - Cassandro, coś mi się wydaje, że tam po prostu nic nie ma.
Nie miałam zamiaru jej słuchać. Rozwaliłam nogą kawałek ściany i kawałek się oddaliłam. Szybkim biegiem, walnęłam się z kawałkiem ściany o ten mur. Po chwili, zaczął się rozsypywać na malutkie kamyki. Nagle, światło zaślepiało mnie. spojrzałam na kobietę obok i szłyśmy w jego kierunku. Wyszłyśmy na powierzchnię. Las. Czyżby znalazłyśmy się w punkcie wyjścia?
- Dlaczego jeszcze nikt nas nie zaczął szukać. - usłyszałam znajomy głos, głos Jackob'a.
Szeroko się uśmiechnęłam. Szybko pobiegłyśmy w stronę głosu i znalazłyśmy ich obojga.
- Kahlan. - zaczął mężczyzna.
- Richard. - kobieta wolnym krokiem podeszła do niego, objęła wokół szyi i delikatnie, lecz również namiętnie pocałowała.
- Cassandra? Już traciłem nadzieję, że ktoś się zjawi.
Zamiast coś powiedzieć, podeszłam do niego i zaczęłam namiętnie całować. Po chwili dopiero zorientowałam się co robię i szybko odsunęłam swoją twarz.
- Za co to, Cassie? - uśmiechał się Jake.
- Przepraszam - speszyłam się - Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Mężczyzna chwycił mnie za rękę.
- Nie musisz za nic przepraszać. - uśmiech nie znikał z twarzy.
Chwile później, obok nas, pojawiło się lustro, tak znikąd i zaczął dziwnie świecić.
- Dziękuję ci Cassandro, za odnalezienie mojego męża. - Kahlan, podeszła do mnie i przytuliła w podzięce.
- Nie ma za co. - również posłałam kobiecie uśmiech,
- Musimy chyba wskoczyć do tego lustra. Może wrócimy już do Biblioteki.
Podeszłam do Jake'a i oboje, chwytając się za dłonie, wskoczyliśmy do lustra.


***Ezekiel***

Siedziałem sam w salonie. Gdzie się podziała Baird? Powinna już tutaj być. 
- Twoja mama już wróciła że słoikiem? - spytała Devil. 
- Jeszcze nie. 
Kobieta z lekkim uśmiechem, udała się na górę. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ona porwała psy. Jakby tak było, to by ich nie  przetrzymywała, tylko udała, że są one jej. Pieski biegają po po całym mieszkaniu. Nagle, usłyszałem jakieś pukanie i wołanie. Nie mogłem zrozumieć słów. Poszedłem to sprawdzić. Hałas dobiegał z piwnicy.
- Baird?
-Ezekiel. Ta kobieta mnie tutaj zamknęła! Musisz mnie jakoś stąd wydostać! - powiedziała, było słychać przerażenie.
Nie chce mi się wierzyć,by ona kłamała. Na pewno to nie jest kłamstwo! Załęczem się rozglądać po korytarzu, czy niema czegoś do otwarcie drzwi. Klucza nie było. Gdybym tylko znalazł jakaś pincetę, to się uda.
- Coś zgubiłeś? - spojrzałem na Devil.
- Nie. Zastanawia mnie tylko, dlaczego zamknęłaś mamę w piwnicy. - dlaczego nadal gram w tą grę?
- Nie udawaj, że jest twoją matką! Nigdy nią nie była! - rozgryzła mnie. Nas.
Spojrzałem na chwilę jeszcze na nią i zacząłem biec w przeciwnym kierunku. Ona chyba za mną. Po chwil, do moich uszu dobiegł dźwięk szczekania. Te psy faktycznie tu są! Dobiegały one z górnej klapy. Otwarłem ją i psy wyskoczyły wprost na mnie, co moje ciało zagwarantowało im miękkie lądowanie. Wspaniale. Szybko wykręciłem numer policji i powiedziałem, gdzie znajdują się zaginione psy. Powiedzieli, że przybędą w piętnaście minut.
- Coś ty najlepszego zrobił?! - wydarła się.
Znalazłem pincetę i igłę. Musiałem się teraz dostać do drzwi piwnicy, by uwolnić strażniczkę. Tak więc uczyniłem.
- Odsuń się, Ezekiel!
Baird stanęła twarzą w twarz z Devil. Przez dłuższą chwile, spoglądałem na nie. Szkoda, że nie znalazłem popcornu, fajny widok, jak w kinie. Zła kobieta wyjęła jakiś kij z kieszeni i powolnym ruchem, szła w stronę strażniczki. Ona wyjęła pistolet i płożyła na ziemie. Zdurniała?
- I co zamierzasz mi zrobić tym kawałkiem patyka? - Baird zaplotła ręce wokół klatki piersiowej.
- Zobaczysz, kochana.
-Nie nazywaj mnie tak!
Podniosła swoje pistolety i skierowała je w stronę kobiety. Tylko się zaśmiała.
- Gadaj, gdzie schowałaś psy, albo cię zastrzelę! Nie tkniesz Bibliotekarza!
- Bibliotekarza? Nie wierzę w takie bajki! - znów zaczęła się śmiać - Po za tym, ten twój głupek uwolnił MOJE psy i biegają gdzie po całym domu. - dodała.
Lada moment, ktoś rozwalił drzwi.
- Policja, nie ruszać się!  - wydarli się, dwóch z nich chwyciło Devil, po czym położyli ją na podłogę.
Chyba nam się udało. Zakuli ją w kajdanki i wyprowadzili. Do środka wszedł właściciel psów i komendant.
- Jesteśmy bardzo wdzięczni za odnalezienie psów. Oto wasza nagroda. - wyjął z wielkiej walizki dużą sumę pieniędzy.
- Nie dziękuję, panu. - powiedziała Baird. Oszalała?! - Taką mamy pracę. Pomagamy innym.
Komisarz podął rękę strażniczce i wyszedł. Nagle, przed nami, pojawiło się duże lustro, które zaczęło świecić. Było strasznie podobne, do tego, przez które się tutaj dostaliśmy. Może to nasz wielki powrót do domu?
- Nie odnaleźliśmy Flynn'a. - zesmutniała Baird.
- Jestem przekonany, że znajduje się  już w Bibliotece. - dodałem jej otuchy.
Z uśmiechami na twarzy, weszliśmy do lustra.