poniedziałek, 14 września 2015

Rozdział Czwarty

*** Jake ***

Auć! Ledwo co czułem swoje plecy. Strasznie bolały. A momencik... Gdzie jako diabła jestem? Co pamiętam, to znajdowałem się w zamku Camelot. Podniosłem się z ziemi i rozejrzałem się dokładnie. Miałem wrażenie, jakbym znajdował się w tym samym miejscu, jak przybyłem tutaj z Cassandrą. 
- Znowu cię widzę? - powiedział ten dziwny Dzwoneczek, przylatując.
- Jakimś cudem znalazłem się tutaj, prosto ze Zamku. Tylko na moment zatknąłem oczy i już otworzyłem je tutaj. - nadal bolała mnie głowa.
- Dziwne. Pierwszy raz się z takim czymś spotykam. A nie czasem uchlałeś się i po prostu obudziłeś, po czym ktoś wywiózł cię do lasu?
Zrobiłem oczy jak pięcio dolarówki na motyla. Mam dziwne wrażenie, że ona woli usłyszeć to co chce, a nie jak jest.
- Na pewno nie. Nie... kojarzę by ktoś mnie wsadzał do wozu, a tym bardziej pił jakikolwiek alkohol. Mogłabyś mi pomóc się dostać do Zamku, tak samo jak wtedy?
- A chcesz iść pięć dni? - znów zrobiłem szerokie oczy.
Pięć dni?! Zwariowała?! Teraz zacząłem sobie uświadamiać, że jestem daleko od Camelotu. Daleko od Cassandry. Cholera! Po chwili, Dzwoneczek odleciał i zostawił mnie samego w tej puszczy. Pięknie! Teraz to na pewno zamiast iść pięć dni, będę szedł 365 dni. Do moich uszu, dobiegł głos jakiegoś strumienia. Tutaj gdzieś musi znajdować się woda. Szedłem  za głosem. Nie myliłem się! Nie było to oczywiście jezioro, aczkolwiek rzeka. Woda na pewno musi być pyszna. Z rąk utworzyłem łódkę i nabrałem odrobinę wody i napiłem się, po czym ją wyplułem. Słonawa. Szkoda, że komórka siadła, ale pewnie i tak nie miałbym tutaj zasięgu. Nadal dręczy mnie pytanie, dlaczego Król Artur był zdziwiony, jak zapytałem o kontakt do naładowania telefonu. Jakby nie wiedział, że takie sprzęty istnieją. Nagle, usłyszałem łamiącą się gałąź. Z byt głośną, jak na zwierzę. Uszykowałem się w pozycję bojową.
- Kim ty jesteś? - spytał mężczyzna, wyłaniając się zza krzaków.
- Jakob. Znajdowałem się w Camelocie, aż nagle.....
- ... obudziłeś się na samym środku lasu, gdzie są same drzewa, zieleń i ta ohydna rzeka. - dokończył - Jestem Richard. Miałem to samo co ty. Próbuję do dzisiaj rozwikłać, jak się tutaj znalazłem i jak wydostać się stąd. Muszę zobaczyć się ze swoją Spowiedniczką.
Ok? Nie wiedziałem co powiedzieć. Podszedłem do mężczyzny i usiadłem obok niego, gdyż on był nieco zajęty kamieniem i kawałkiem drewna. 
- Długo tutaj już jesteś? - musiałem to wiedzieć.
- Richard spojrzał się na chwilę na mnie, po czy, rzucił kamieniem gdzieś w trawę, a kawałek tego drewna wziął do ust. Ohyda.
- Dziesięć dni. Dziesięć i pól dnia dokładnie mówiąc.
O ja cie! Strasznie długo tu już jest!
- Nie widziałeś jak ktoś przejeżdżał koło ciebie? Mógłbyś wtedy uciec.
- Nie. tylko wóz z tobą, a po za tym nikt. Pewnie pomyślisz, że jestem głupcem, nie wskakując na wóz. Nie dałbym rady. Nawet się by nie zatrzymał. Słyszałem jak cały czas jest na chodzie.
- W ogóle byś nie dał rady?
Kiwnął głową na tak. Zauważyłem, że zaczyna się już ściemniać. Oby Cassandra zdążyła mnie odnaleźć za nim zrobi się zupełne ciemno.


*** Eve ***

- Pobudka moi niewolnicy! - usłyszałam kobiecy głos.
Nie był to zwykły lecz z taką złością. Podniosłam głowę i odwróciłam napięcie. Zobaczyłam przed drzwiami tą dziwną Devil. Jej mina nie wyglądała na przyjazną.
- Żartowałam. - zaśmiała się, lecz dla mnie to nie był żart - Chodźcie na śniadanie. Zrobiłam pyszną jajecznicę. - zamknęła drzwi.
Czułam jak zaczynało mi serce walić. Próbowałam obudzić zaślinionego Ezekiel'a. Wyglądał jakby miał ostrą wściekliznę.
- Co jest, mamo? - otworzył oczy, lecz po chwili krzyknął - Baird?!
- Brawo, Synku. - powiedział ze zdziwioną miną, lecz odwracając się od chłopaka, uśmiechnęłam się.
Miałam ochotę pisnąć śmiechem, lecz musiałam trzymać dystans. Wyszliśmy z pomieszczenia, prosto do kuchni. Faktycznie stół był cały w talerzach, sztućcach, szklankach i oczywiście na samym środku wielki talerz z jajecznicą. Sądziłam odrobinę, że będzie już na naszych talerzach. Kobieta z odpowiednim gestem zaprosiła do stołu. Usiedliśmy, chwytając za sztućce.
- Dużo zjecie? - chwyciła łyżkę, aby nam nałożyć.
- Jestem strasznie głodny, więc chyba tak.- mam nadzieję, że mówił za siebie.
- Odrobinkę.
Devil nam nałożyła i zaczęliśmy jeść. Nawet jej wyszła. 
- Nie wierzę, że mieszkasz tu sama. - powiedziałam, rozglądając się po kuchni.
- Kiedyś miałam stado psów, ale zostały mi one odebrane. Źle się nimi zajmowałam, jak to stwierdzili.
- Nie możesz kupić nowego pupila?
- Miałam to w planach, lecz pasuje mi tu mieszkać samemu.
Wstałam od stołu i weszłam do salonu. Wczoraj nie miałam sił i czasu, aby się rozejrzeć. Chwilę później, moją uwagę przykuł pewny wycinek z gazety. Chwyciłam ją.
"Panna Cruella DeVill, jest poszukiwana za uprowadzenie psów państwa Smith. Właściciel tylko na chwilę wyszedł po gazetę, a gdy wrócił psów nie było. Dalmatyńczyk, Labrador i Chachuła. Jak ktoś widział, proszę o kontakt na podany poniżej numer...."
Mam rozumieć, że ta kobieta ukradła trzy psy? Byłam w szoku.
- Podoba ci się? - usłyszałam jej głos.
Szybko odłożyłam wycinek na miejsce i odwróciłam napięcie.
- Tak. Nie szukasz czasem współlokatorów? - skłamałam.
- Nie. Chcecie się prowadzić? - uśmiechnęła się.
- Chyba tak. Będę mogła zająć się spokojnie pracą a..... mój syn będzie mógł iść do normalnej szkoły. - również pościłam do kobiety uśmieszek.
- On jest twoim synem? Nie jesteście podobni.
- Adoptowałam.
Widziałam, że kobieta chciała się popłakać.
- Idziemy już? - spytał Ezekiel, wychodząc z kuchni.
- Zostaniemy jeszcze trochę, kotek. - poprosiłam aby podszedł do mnie, po czym  tak zrobił i objęłam - Postanowiłam, że tutaj zamieszkamy. Będę mogła pracować, a ty chodzić do szkoły. - pocałowałam go w głowę.
Chłopak był w szoku. Gdy patrzył na mnie, to mu mrugnęłam. Mam nadzieję, że załapał.
- Na pewno, mamo? Tu jest trochę strasznie.
- Nie będzie tak źle.
- Nie musicie mi nawet płacić za wynajem. - kobieta wróciła do kuchni.
Spojrzałam czy nie zamierza wracać, po czy puściłam Ezekiela'a.
- Co to było? - spytał.
Pokazałam mu wycinek z gazety.
- O cholera....
- Mam wrażenie, że te psy tutaj gdzieś są. Musisz mi pomóc je odnaleźć.
Chłopak kiwnął głową. Wróciliśmy do Devil. Ponownie objęłam Ezekiel'a.
- Może chcecie lody? Kupiłam wczoraj całe pudełko, ale sama ich nie zjem. - zaproponowała.
- Z miłą chęcią. Ezekiel je uwielbia. - spojrzałam na niego.
- Mniam! - krzyknął.
- Masz może jakiś pusty słoik? - spytałam, puszczając Ezekiel'a, po czym usiał na krześle.
- Mam. Na coś konkretnego?
- Robisz dla nas tyle dobrego, że postanowiłam tobie zrobić dżem jagodowy. Stamtąd gdzie pochodzę, to wszyscy sobie go chwalą.
- Mam w piwnicy. Od razu przy łazience jest. Weź sobie.
Z uśmiechem udałam się do piwnicy. Było ciemno. Na ścianie udało mi się wymacać przełącznik. Schodząc, schody trochę skrzypiały. Przez moment, miałam wrażenie, że się zerwą. Zaczęłam się rozglądać po półkach. Było tyle słoi, że nie wiedziałam który wsiąść. Nagle, zza swoich pleców, usłyszałam piszczenie. Z przerażeniem przybliżyłam się do szafki, przykładając ucho. Tam muszą być więzione te psy. O cholera! Musiałam się wziąć w garść i nadal grać. Wzięłam jakiś słoik i kierowałam się na górę.
- Głupia! - powiedziała Devil, po czym zatrzasnęła drzwi i zamknęła na klucz.
Pod biegłam do góry i pukałam w nie. Halo! Słyszy mnie ktoś??! Ezekiel?! A niech to!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

W komentarzach ZABRANIA się używanie wulgaryzmów.