piątek, 16 stycznia 2015
Prolog
Była już ciemna noc. Publiczna biblioteka w Nowym Jorku również już świeciła ciemnościami i pustkami. W pewnym momencie, główne drzwi zostały otwarte. Do środka wszedł pewien nieznajomy człowiek, który był ubrany cały na czarno. Nawet twarz miał zasłoniętą. Jak na bibliotekę, powinny się włączyć alarmy. On zrobił to tak cicho, że nawet muchy by nie było słychać. Podszedł do windy, którą zjechał całkiem na dół. Czy to było -362 piętro? Chyba tak. Mężczyzna znalazł się w kolejnej części biblioteki. Te same półki oraz książki, co na górze. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wygląda jakby czegoś miał szukać. Szedł prosto, po czym skręcił w prawo do prawie oszklonych drzwi. Wszedł. Pomieszczenie było okrągłe i znajdowały się tam same papiery. "To za pewne archiwum." pomyślał. Jego oczom rzuciło się lustro. Uśmiechnął się na jego widok. "Tak!" znów pomyślał. Wyjął telefon i wystukał słowa na telefonie: "Znalazłem je. Chodźcie!". Kilka minut potem, przyszła dwójka również podobnych do niego mężczyzn. Nie byli sami. Przywieźli ze sobą coś dużego, co było zakryte czarną szmatą. Lider grupy zdjął ją. Znalazło się tam lustro. Takie samo na które właśnie się wpatrywał. Mężczyźni wzięli tamte lustro, przykrywając szmatem i postawili w jego miejsce nowe. Wszyscy mieli zadowolone miny. Udali się do windy z ukradzionym lustrem, po czym wyszli z Miejskiej Biblioteki. Jeden z nich zamknął je tak samo, jak tutaj wszedł, nie zostawiając żadnych śladów po sobie. Mężczyźni zapakowali lustro do ciężarówki i odjechali.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
W komentarzach ZABRANIA się używanie wulgaryzmów.