*** Jacob ***
Poruszyłem swoimi powiekami. Po chwili zorientowałem się, że leżę na zielonej trawie. Podniosłem się. Prawie nie czułem swoich pleców. Moment... Gdzie jest te lustro, przez które przeszedłem wraz z Cassandrą. Cassandra.... On nie. Gdzie ona jest? Rozglądałem się w około i nie było widać po niej śladu.
- No nareszcie się ocknąłeś. - odwróciłem się i zobaczyłem ją zajadającą się jakimś owocem.
Podszedłem do niej i chciałem ją przytulić, Nie zrobiłem tego. Podała mi ten sam owoc, który jadła. Nie wyglądał na apetycznego, ale skosztowałem, gdyż przez tą podróż zaczął mnie boleć żołądek. Mmmm. Nawet nawet.
- Wiesz, gdzie się znajdujemy? - zapytałem, przeżuwając jedzenie.
- Chciałabym to wiedzieć. - odpowiedziała powolnym ruchem.
Szliśmy w przed siebie. Nic, prócz samych drzew, kwiatów, trawy, po prostu sama zieleń. Nagle, naszym oczom, ukazała się piaskowa droga. Może nas gdzieś zaprowadzi. Stanęliśmy przy niej i zapytałem Cassandrę w którą stronę powinniśmy się udać. Zaczęła bardzo głęboko myśleć.
- W lewo. - odparła, wskazując palcem.
Poszliśmy w lewo. Droga się ciągła, ciągła i ciągła. Szkoda, że nie miałem przy sobie zegarka. ale miałem telefon. Wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na ekran. Oczywiście było brak zasięgu, lecz od razu wyskoczył mi napis "Słaba Bateria", po czym od razu się wyłączył. Świetnie. Schowałem go do z powrotem.
- Zgubiliście się? - zaczepił nas żółty, świecący motyl, który właśnie latam na przeciwko naszych twarzy.
- Nie. - odparłem.
- Tak. - szybko po mnie powiedziała z uśmiechem Cassandra. Spojrzałem na nią dziwnie - Czy znajdziemy gdzieś tutaj jakiś budynek?
- W mieście jest dużo budynków.
- Musimy z kimś porozmawiać.
- Z kimś ważnym?
- Tak.
Motyl trochę się zarumienił. Nie wiem dlaczego.
- To chodźcie za mną. Zaprowadzę was.
- Dobrze motylu. - powiedziałem z radością.
Po chwili, za czołem żałować tego co powiedziałem. Motyl stanął na chwilę i szybko podleciał do mojej twarzy.
- Czy ja dla ciebie wyglądam na motyla, głupcze?! - wydarł się.
Zrobiłem duże oczy. Przez moment, spojrzałem na Cassandrę.
- Tak. Trochę.
-Dla twojej olbrzymiej głowy, nie jestem żadnym kolorowym motyle,m który zaśmieca mój dom! - mał na mnie palcami - Jestem wróżka. Zwą mnie Dzwoneczek. - dodała już spokojnym tone,
Dzwoneczek? Coś mi to mówi, tylko nie mogę sobie teraz przypomnieć. Szliśmy za nim, to znaczy za nią. Droga też się tak cały czas ciągnęła i ciągnęła. W końcu, widzieliśmy już miasto. Nie wiem jak ono się zwie, gdyż pierwszy raz widzę na oczy.
- Oglądałeś Piotrusia Pana? - spytała szeptem Cassandra.
- Tak w połowie. Dalszą część przespałem, a czemu pytasz?
- Tam był własnie Dzwoneczek.
Czyżby urwała się z tej bajki Disney'a? Nie wierzę. W mieście ludzie wyglądali dziwnie. Przypominali trochę bezdomnych.
- To tutaj. - wskazał Dzwoneczek na duży budynek - Tam znajdziecie władce tego miasta.
- O kurde.... - wypowiedziała Cassandra, po zobaczeniu budynku.
O cholera. Czy mi się wydaje, czy ten budynek nie przypomina zamku Camelot?
- No nareszcie się ocknąłeś. - odwróciłem się i zobaczyłem ją zajadającą się jakimś owocem.
Podszedłem do niej i chciałem ją przytulić, Nie zrobiłem tego. Podała mi ten sam owoc, który jadła. Nie wyglądał na apetycznego, ale skosztowałem, gdyż przez tą podróż zaczął mnie boleć żołądek. Mmmm. Nawet nawet.
- Wiesz, gdzie się znajdujemy? - zapytałem, przeżuwając jedzenie.
- Chciałabym to wiedzieć. - odpowiedziała powolnym ruchem.
Szliśmy w przed siebie. Nic, prócz samych drzew, kwiatów, trawy, po prostu sama zieleń. Nagle, naszym oczom, ukazała się piaskowa droga. Może nas gdzieś zaprowadzi. Stanęliśmy przy niej i zapytałem Cassandrę w którą stronę powinniśmy się udać. Zaczęła bardzo głęboko myśleć.
- W lewo. - odparła, wskazując palcem.
Poszliśmy w lewo. Droga się ciągła, ciągła i ciągła. Szkoda, że nie miałem przy sobie zegarka. ale miałem telefon. Wyjąłem go z kieszeni i spojrzałem na ekran. Oczywiście było brak zasięgu, lecz od razu wyskoczył mi napis "Słaba Bateria", po czym od razu się wyłączył. Świetnie. Schowałem go do z powrotem.
- Zgubiliście się? - zaczepił nas żółty, świecący motyl, który właśnie latam na przeciwko naszych twarzy.
- Nie. - odparłem.
- Tak. - szybko po mnie powiedziała z uśmiechem Cassandra. Spojrzałem na nią dziwnie - Czy znajdziemy gdzieś tutaj jakiś budynek?
- W mieście jest dużo budynków.
- Musimy z kimś porozmawiać.
- Z kimś ważnym?
- Tak.
Motyl trochę się zarumienił. Nie wiem dlaczego.
- To chodźcie za mną. Zaprowadzę was.
- Dobrze motylu. - powiedziałem z radością.
Po chwili, za czołem żałować tego co powiedziałem. Motyl stanął na chwilę i szybko podleciał do mojej twarzy.
- Czy ja dla ciebie wyglądam na motyla, głupcze?! - wydarł się.
Zrobiłem duże oczy. Przez moment, spojrzałem na Cassandrę.
- Tak. Trochę.
-Dla twojej olbrzymiej głowy, nie jestem żadnym kolorowym motyle,m który zaśmieca mój dom! - mał na mnie palcami - Jestem wróżka. Zwą mnie Dzwoneczek. - dodała już spokojnym tone,
Dzwoneczek? Coś mi to mówi, tylko nie mogę sobie teraz przypomnieć. Szliśmy za nim, to znaczy za nią. Droga też się tak cały czas ciągnęła i ciągnęła. W końcu, widzieliśmy już miasto. Nie wiem jak ono się zwie, gdyż pierwszy raz widzę na oczy.
- Oglądałeś Piotrusia Pana? - spytała szeptem Cassandra.
- Tak w połowie. Dalszą część przespałem, a czemu pytasz?
- Tam był własnie Dzwoneczek.
Czyżby urwała się z tej bajki Disney'a? Nie wierzę. W mieście ludzie wyglądali dziwnie. Przypominali trochę bezdomnych.
- To tutaj. - wskazał Dzwoneczek na duży budynek - Tam znajdziecie władce tego miasta.
- O kurde.... - wypowiedziała Cassandra, po zobaczeniu budynku.
O cholera. Czy mi się wydaje, czy ten budynek nie przypomina zamku Camelot?
*** Eve ***
Ałła! Moje plecy.... Prawie ich nie czułam. Podniosłam się i wyczepałam swoje ubranie z piasku. Piasek? Gdzie my do cholery jesteśmy? Zwróciłam swój wzrok na Ezekiel'a. Leżał plecami do góry. Podeszłam do niego i szybko podniosłam na równe nogi.
- Gdzie my jesteśmy? - spytał, gdy się rozglądał wokoło.
- Sama chciałabym to wiedzieć. - po chwili zorientowałam się , że nie ma z nami jednej osoby - Gdzie Flynn?
Również zaczęłam się rozglądać. Tylko piasek, woda i ciemność. Co pamiętam było przecież popołudnie.
- Baird... - wypowiedział Ezekiel trochę nie pewnie.
Jego wzrok był skupiony na zawieszce, która zawsze była przypięta do marynarki Flynn'a. O nie.... Podeszłam i chwyciłam ją. Coś mu się stało. Zaczęłam myśleć.
- Co robisz?
- Nie widać? Myślę. Też powinieneś spróbować.
- Myślę tylko wtedy, gdy chcę ukraść albo cenny wazon lub dzieło sztuki. - puścił uśmieszek, po czym rozszerzył swoje źrenice - Czy to jest krew? Tam za tobą?
Odwróciłam napięcie. Faktycznie. Coś tam było. Podeszłam, po czym schyliłam się, aby wziąć trochę tej mazi na swoje palce, po czym, powąchałam. To zdecydowanie jest krew. Musimy iść za śladami.
- Idziemy panie Jones. - rozkazałam.
- Po co? Tu jest dobrze. - położył się na piasku.
- To nie są wakacje! - krzyknęłam i wzięłam go za ubrania, ciągnąc po piasku.
Krzyczał, po czym słyszałam, że machał nogami. Stanęłam na chwilę, by mógł się podnieść. Znaleźliśmy jakąś dziurę w górze. Weszliśmy do niej. Tunel był ciemny i niemal długi jak niekończący się korytarz. Musimy znaleźć jakaś pochodnię. Problem polegał na tym, że nie było tutaj żadnych drzew, a piasku nie da się zapalić. Pięknie.
- Musimy iść na oślep. - powiedział Ezekiel, który szedł prostu.
- Czy ja mam cię gonić po tej ciemności? - krzyknęłam.
- Po prostu idź cały czas za mną i chwyć mnie za rękę.
No chyba śni. Chociaż.... Nie chcę się zgubić w tym miejscu. Podeszłam do Jones'a i chwyciłam jego dłoń. Szłam za nim.Zwróciłam uwagę, że tam były same zakręty. Dobrze, że nie walnęłam się głową o ścianę. Po chwili, zobaczyliśmy światło. Zaczęliśmy biec. Przed nami, znów pojawiło się świeże powietrze, lecz tym razem nie było piasku, tylko zieleń. Zdziwiło mnie to, że nie było tutaj żadnych drzew, tylko trawa. Szukaliśmy jakieś ścieżki, która by nas poprowadziła do jakiegoś miejsca. Nagle, naszym oczom ukazał się duży budynek. Nie oczywiście jak Biały Dom,
- Chcesz tam wejść? - spytałam Ezekiel'a, który kierował się w tamten kierunek.
- Nie. - odparł - Zamierzam się włamać.
- Że co? Czy ty do reszty oszalałeś?
Kiwnął przecząco głową podeszłam do niego. zmierzaliśmy razem aż pod same drzwi. Przez chwilę spojrzeliśmy na siebie. Rozkazałam mu rozbroić zamek, chociaż wolałabym najpierw zapukać. Może ktoś tam być.
- Czekaj! - powiedziałam po krótkiej chwili, po czym Jones spojrzał na mnie - Spróbuję najpierw zapukać. Jak nikt nie otworzy tych drzwi, to się włamiemy, Jasne?
Zgodził się. Hym, nie miał innego wyjścia. Umieściłam swoją dłoń przy drzwiach ku górze, zawinięte w kamień. Zapukałam, po czym czekaliśmy. Minęła minuta - nic. Minęły trzy minuty - nic. Minęło pięć minut - nic. Ezekiel schylił się do zamka i zaczął coś w nim kombinować. Nagle, drzwi się otworzyły a my oboje staliśmy jak pomniki, bez ruchu i prawie bez powietrza w płucach.
- Musimy iść na oślep. - powiedział Ezekiel, który szedł prostu.
- Czy ja mam cię gonić po tej ciemności? - krzyknęłam.
- Po prostu idź cały czas za mną i chwyć mnie za rękę.
No chyba śni. Chociaż.... Nie chcę się zgubić w tym miejscu. Podeszłam do Jones'a i chwyciłam jego dłoń. Szłam za nim.Zwróciłam uwagę, że tam były same zakręty. Dobrze, że nie walnęłam się głową o ścianę. Po chwili, zobaczyliśmy światło. Zaczęliśmy biec. Przed nami, znów pojawiło się świeże powietrze, lecz tym razem nie było piasku, tylko zieleń. Zdziwiło mnie to, że nie było tutaj żadnych drzew, tylko trawa. Szukaliśmy jakieś ścieżki, która by nas poprowadziła do jakiegoś miejsca. Nagle, naszym oczom ukazał się duży budynek. Nie oczywiście jak Biały Dom,
- Chcesz tam wejść? - spytałam Ezekiel'a, który kierował się w tamten kierunek.
- Nie. - odparł - Zamierzam się włamać.
- Że co? Czy ty do reszty oszalałeś?
Kiwnął przecząco głową podeszłam do niego. zmierzaliśmy razem aż pod same drzwi. Przez chwilę spojrzeliśmy na siebie. Rozkazałam mu rozbroić zamek, chociaż wolałabym najpierw zapukać. Może ktoś tam być.
- Czekaj! - powiedziałam po krótkiej chwili, po czym Jones spojrzał na mnie - Spróbuję najpierw zapukać. Jak nikt nie otworzy tych drzwi, to się włamiemy, Jasne?
Zgodził się. Hym, nie miał innego wyjścia. Umieściłam swoją dłoń przy drzwiach ku górze, zawinięte w kamień. Zapukałam, po czym czekaliśmy. Minęła minuta - nic. Minęły trzy minuty - nic. Minęło pięć minut - nic. Ezekiel schylił się do zamka i zaczął coś w nim kombinować. Nagle, drzwi się otworzyły a my oboje staliśmy jak pomniki, bez ruchu i prawie bez powietrza w płucach.